Mieć przyjaciela to jedna z cenniejszych rzeczy w życiu jakie powinien posiadać człowiek. Ta osoba jest jak cień obok ciebie w te pochmurne i słoneczne dni. Zawsze wie jak ci doradzić, jednak nie ingeruje i nie ocenia twoich decyzji. Szanuje cię mimo, że źle czasem robisz. Mieć przyjaciele od serca to jednak trudna rzecz do spotkania w tych czasach. Ludzie nie interesują się życiem swoich bliskich. Twierdzą, że każdy musi sobie radzić sam. Ale co gdy ten ktoś też będzie potrzebował wsparcia? Do kogo się uda? Przyjaciel jest nie tylko od pocieszania, ale tez od spędzania z nim czasu wolnego dla odstresowania się. Mając taką osobę blisko siebie czujemy się bezpieczniejsi, bo jest on naszą opoką. Człowiek nie mający takiej osoby do wygadania czuje się samotny, niepotrzebny. Gdy mamy problemy rodzinne dobrze jest gdy spojrzy na nie inna osoba. Z zewnątrz, ma ona inne spojrzenie na problem i czasem dobrze jest się poradzić takiej osoby. Dlatego warto dbać o relacje z bliskimi, które mogą się przerodzić w długą przyjaźń.
Szekspirowski bohater, odczuwając melancholię, Danię nazywa “więzieniem”; Hamlet dziś zostałby zupełnie zmarginalizowany w swej opinii - to kraj ludzi najszczęśliwszych na świecie, co zgodnie podają wszelkie rankigi i badania ludzkiego szczęścia. W tym nieodległym od nas przytulnym kraju życie jest “hyggelig” - właśnie tak ciepłe i miękkie, jak trudna wymowa tego pojęcia, które powinno się wymawiać jak “hu/ygr”. Nie ma dosłownego tłumaczenia tego, czym jest “hygge” - nie jest to ani po prostu szczęście, ani tym bardziej modna dziś “uważność” czy “dobrostan” (z ang. wellness/wellbeing) i związany z tym nieomal “przemysł szczęścia”. Słowo ma bowiem wiele odcieni znaczeniowych, z których najbardziej centralne jest “błogość, zaowolenie, przyjemna chwila, dobry nastrój, miła atmosfera, opieka, poczucie bezpieczeństwa”. To swoisty zlepek znaczeniowy, który grozi tym, że w pewnym momencie wszystko, co pozytywne staje się “hygge” - i tak mamy “hygge-mieszkania” i cały przemysł dizajnersko-wnętrzarski, “hygge-modę” i topowe blogi modowe o ubraniach skandynawskich i duńskich szczególnie, “hygge-przedmioty” - zwłaszcza nastrojowe świeczki zapachowe, ledowe, dyskretne boczne oświetlenie do kuchni czy łazienki albo salonu - najbardziej “hyggowych” miejsc w naszych mieszkaniach i domach. Co to właściwie jest to “hygge” i jak je rozumieć?
Doświadczaliście je Państwo nie raz: proszę sobie wyobrazić, że leżycie na plaży nad egzotycznym morzem na wyspie z palmami, w ręku trzymacie gin z tonikiem, na kolanach leży fascynująca lektura, a dokoła są uśmiechnięci ludzie; czas przyjemnie zwalnia, nie trzeba sie nigdzie spieszyć, telefon jest wyłączony i nie ma z “tyłu głowy” żadnych zleceń firmowych “na wczoraj”; to wtedy są kameralne momenty, kiedy można przeżyć “hygge”. Jest przeciwieństwem nie tylko stresującego trybu życia, ale i stresującej mody na “zdrowy tryb życia” (gin z tonikiem), a także “techniki motywacyjne i aktywizujące” oraz wszelka stresująca “praca z ciałem”. Nic-nie-robienie nie jest łatwe - gdy współczesny człowiek jest niemal zrośnięty z telefonem, tabletem i laptopem, bardzo trudno początkowo przestawić się na tryb “off-line”, zwolnić, zatrzymać się, przystanąć…
Skąd wzięła się moda na hygge, czyli duński sposób na odwiecznie i w wielu przypadkach stale nas zawodzące i rozczarowujące szczęście doczesne? Dania to mały kraj, z sześcioma milionami ludności, niskim bezrobociem, rozbudowaną siecią świadczeń socjalnych, z niewielkimi różnicami między najlepiej i najgorzej zarabiającymi, a przy tym specyficznym klimatem społecznym, gdzie w obliczu wielu zawieruch dziejowych bardziej niż rywalizacja liczą się współpraca, społecznikostwo, utrzymywanie zdrowych relacji sąsiedzkich i rodzinnych; gdzie polityka nie ingeruje tak bardzo w prywatne przestrzenie. Dania ma przez połowę roku chłodną pogodę, stąd Duńczycy częściej spędzają w domu, skąd dzięki technologii mogą wykonywać pracę zdalną; więzi rodzinne są mocniejsze, a zamiast indywidualnej ścieżki “samospełnienia” liczy się nastawienie na potrzeby bliskich i empatia, którą przejawiają w wysokim stopniu.
Ludzkość od samych początków istnienia, nadal mimo wysiłków nauki spowitych tajemnicą, poszukiwała recepty na “wieczne szczęście”, eliksir młodości, a nawet alchemiczny kamień nieśmiertelności. Filozofowie i prorocy bardzo podobnie pojmowali los ludzki jako ciężki, lokując złote czasy w mitycznym edenie lub w krainie złotego eldorado; dopiero później sformułowano maksymę “carpe diem”, czyli “łap chwilę”, żyj i ciesz się z małych rzeczy. Zamiast wielkich czynów wojennych czy w dziedzinie sztuki, rozpoczęto poszukiwanie szczęścia w małych, drobnych sprawach codzienności; taki właśnie jest “hygge” - drobne przyjemności, miłe niespodzianki sprawiane najbliższym, wśród których Duńczycy spędzają o wiele więcej czasu niż reszta Europy.
Samo słowo wywodzi się ze staronordyckiego i pierwotnie oznaczało tam “myśleć” lub “być zadowolonym”; potem poprzez język norweski w XIX wieku zostało przejęte przez kulturę duńską i od razu stało się hasłem wywoławczym dla różnych bardzo spraw, które łączy jedno - mają nieść błogość, spokój i zadowolenie, nie mające jednak nic wspólnego z poszukiwaniem skrajnych doznań (ekstazy, rozkoszy), lecz raczej ze swobodną medytacją nad płynącą wolno rzeką, zachodzącym z wolna słońcem czy cieknącym i lekko szeleszczącym kranem, którego nie trzeba od razu reperować.
Zjawisko “hygge”, tak naturalne dla Duńczyków, jak wolność dla Amerykanów czy specyficzne zwyczaje kulinarne Włochów, staje się zrozumiałe, gdy popatrzymy szerzej: ludzie nie chcą już - jak w średniowieczu - czekać na sławę pośmiertną albo nawet nagrodę w zaświatach, lecz czuć się spełnionymi już “tu i teraz”; na temat szczęścia wiele napisano, a najważniejszym kontekstem dla “hygge” jest z jednej strony wspomniane hasło “carpe diem”, mające starożytny rodowód, jak i romantyczne filmy z nieodzowną atmosferą na kolacji przy świecach we dwoje; to jednak jeszcze nie tłumaczy swoistości tego, co pod pojęciem “hygge” rozumieją sami zainteresowani. Po pierwsze, oni sami dziwią się, że tak trudno Europejczykom zrozumieć, że hyggelig nie łączy się ani trochę z postawą konsumocyjną, a tym bardziej - hedonistyczną. Prędzej ze stoicką mądrością w przyjmowaniu i akceptacji drobnych przyjemności, które niesie nie życie oglądane w całości, lecz każdy jeden dzień z osobna. Jednak i to nie jest wyróżnikiem hygge, ponieważ każdy naród ma swoje “hygge” - i tak np. dalekowschodnia sztuka parzenia herbaty i związany z tym wielogodzinny nieraz rytuał czy brazylijskie świętowanie karnawału to też odpowiedniki bycia w hygge; jednak specyficzne dla Duńczyków jest co innego: wspólne spędzanie dużej ilości czasu, niezależnie od przeszków i trudności w relacjach, bez względu na trudną nieraz w Danii pogodę i klimat; to sztuka bycia razem bez ciążącego uczucia, że “trzeba już iść”, coś załatwić, albo usiąść ze słuchawkami i zanurzyć się w muzyce; zamiast tego Duńczycy słuchają muzyki razem, a pomaga im w tym sieć małych, nastrojowych karczm i gospod, gdzie można zjeść regionalne i zdrowe posiłki, i popatrzeć bez robienia niczego na rozciągający się za oknem elegijno-melancholijny nieco pejzaż, pełen łąk i wrzosowisk.
Żeby zrozumieć, dlaczego Duńczykom udaje się to, czego nie udaje się nawet sąsiadom, trzeba wyjaśnić, że kraj jest mały, co sprzyja poczuciu wspólnoty i zbudowanej na wspólnych kodach kulturowych tożsamości narodowej; Duńczycy są przywiązani do dobrych tradycji, a zarazem otwarci na wszystko, co nowoczesne; z jednej strony z Danii płynie rzeka mleka i wyjeżdża w świat świetne masło, do kultury krajów ościennych przenika literatura (Hans Christian Andersen był Duńczykiem), a z drugiej - to świetnie zorganizowane państwo, mimo najwyższego poziomu podatków, które umożliwiają utrzymanie małej grupy bezrobotnych z daleka od śladowej szarej strefy, państwo rzeczywiście przyjazne obywatelom. Stąd tak chętnie odwiedzane przez Niemców czy Szwedów.
Dziś wiele osób nie chce od razu przenosić swojej relacji rozpoczętej na portalu randkowym do świata realnego. Ciężko jest jednak dbać o dobrą jakość naszego związku, kiedy tylko wymieniamy ze sobą wiadomości, okazyjnie do siebie dzwoniąc. Portale randkowe to nie miejsce, gdzie powinno się rozwijać nowe znajomości. Ich zadaniem jest poznanie nas z kimś, z kim możemy wyjść poza czat w aplikacji.
Poznawanie się przez wiadomości
Pisanie z kimś często daje nam błędny obraz danej osoby. Nie tylko nie widzimy, jak zachowuje się nasza nowa druga połówka, przez co nie możemy stwierdzić, czy jest szczera, ale także nie możemy określić, jaki jest jej charakter naprawdę. Wiele osób nie radzi sobie z pisaniem wiadomości, a na żywo są bardzo rozmowne. Są też osoby, które najlepiej czują się, kiedy mogą wymieniać ze sobą SMSy, a niekoniecznie prowadzić rozmowę twarzą w twarz. Ten człowiek, który jest po drugiej stronie ekranu, będzie dla Ciebie jedna wielką niewiadomą tak długo, aż nie spotkasz się z nim na żywo i nie prześwietlisz go wzrokiem.
Napływ nowych twarzy i pokus
Portale randkowe nie nadają się do utrzymywania stałego kontaktu tylko z jedną osobą. Z każdej strony cały czas zalewają nas wiadomości do innych osób, które są nami zainteresowane. Większość z nich nie ma opcji zaznaczenia, czy jest się obecnie w związku albo pisze tylko z jedną osobą z nadzieją na rozwinięcie relacji. Inni użytkownicy twoją aktywność odbierają jako zachętę do nawiązania kontaktu. A w takich warunkach ciężko jest dotrzymać cyfrowej wierności. Niewinny flirt z bardzo atrakcyjnym mężczyzną szybko może stać się dla nas priorytetem i porzucimy dobrze zapowiadającą się znajomość.
Brak kontaktu wzrokowego z daną osobą
Tak naprawdę wymienienie wiadomości niczego za sobą nie niesie. Nie możesz dotknąć tej drugiej osoby, pocałować jej czy nawet jej zobaczyć. Bez takiego kontaktu bardzo trudno jest nawiązać coś trwałego i mocnego. Dopóki nie zetkniesz się z tą osobą na żywo, twój organizm nie będzie w stanie określić, czy jest to partner dla Ciebie. Jego zapach, sylwetka i mimika są kluczowe w decydowaniu, czy bylibyśmy w stanie wytrzymać z nim dłużej, niż kilka dni. A im mocniej angażujemy się w relację przez wiadomości, tym trudniej jest nam się potem zmusić do zakończenia jej, jeśli coś jednak nie będzie się nam podobało.