Choć portale randkowe dostępne są w Polsce od kilkunastu już lat to wciąż wiele osób nie wierzy w ich skuteczność i boi się spróbować poznać w ten sposób miłość.
Jak działają portale randkowe?
W Internecie mamy do wyboru, co najmniej kilkadziesiąt różnych portali randkowych. Część z nich jest płatna a z pozostałych można korzystać zupełnie darmowo. Jedne kierowane są do wszystkich osób bez wyjątku, szukających drugiej połowy a inne dedykowane są określonym grupom. Można, więc znaleźć portale randkowe dla seniorów, rolników, katolików, samotnych rodziców a także portale dla osób, które szukają jedynie krótkich znajomości. W tak dużym wyborze każdy może znaleźć coś dla siebie. Z całą pewnością jednak warto korzystać z tych portali, gdzie randki online są dobrze zabezpieczone. Oznacza to, że nikt postronny, bez logowania z poziomu wyszukiwarki graficznej nie zobaczy treści, jakie tam prezentujemy. Korzystanie z portali randkowych jest proste i przebiega podobnie. Najpierw trzeba się zarejestrować a następnie stworzyć swój profil. Warto poświęcić nieco czasu na tworzenie profilu, bo dzięki temu zwiększamy swoje szanse na poznanie kogoś ciekawego. W profilu dobrze jest zamieścić, chociaż jedno swoje zdjęcie, bo jak pokazują badania takie profile są chętniej odwiedzane. Należy też wypełnić kilka informacji o sobie takich jak wiek, miejsce zamieszkania czy zainteresowania. Jeśli ktoś chce może napisać o sobie coś więcej, na przykład określić preferencje, co do przyszłego partnera.
Jak korzystać z portalu?
Głównym narzędziem na portalu randkowym jest wyszukiwarka. Dzięki niej możemy zawęzić listę kandydatów do osób, które nam najbardziej odpowiadają. Przykładowo młoda dziewczyna szukająca kandydata na męża może zaznaczyć lokalizację Warszawa, wiek 25-30 lat i stan cywilny kawaler. Gdy już mamy grupę osób spełniających kryteria możemy nawiązywać znajomości. Kontakt może przebiegać na różnych płaszczyznach. Można pisać wiadomości tekstowe w sieci, wysyłać SMS-y albo rozmawiać przez telefon. Gdy komunikacja przebiega obiecująco strony zwykle umawiają się na spotkanie na mieście. Różne bywają finały takich randek, dość często są one jednorazowe, bo nie każdemu udaje się szybko poznać tę wymarzoną osobę. Warto jednak próbować, bo z doświadczenia znajomych widać, że dzięki randkom online powstało wiele dobrych i szczęśliwych związków.
Dziś wiele osób nie chce od razu przenosić swojej relacji rozpoczętej na portalu randkowym do świata realnego. Ciężko jest jednak dbać o dobrą jakość naszego związku, kiedy tylko wymieniamy ze sobą wiadomości, okazyjnie do siebie dzwoniąc. Portale randkowe to nie miejsce, gdzie powinno się rozwijać nowe znajomości. Ich zadaniem jest poznanie nas z kimś, z kim możemy wyjść poza czat w aplikacji.
Poznawanie się przez wiadomości
Pisanie z kimś często daje nam błędny obraz danej osoby. Nie tylko nie widzimy, jak zachowuje się nasza nowa druga połówka, przez co nie możemy stwierdzić, czy jest szczera, ale także nie możemy określić, jaki jest jej charakter naprawdę. Wiele osób nie radzi sobie z pisaniem wiadomości, a na żywo są bardzo rozmowne. Są też osoby, które najlepiej czują się, kiedy mogą wymieniać ze sobą SMSy, a niekoniecznie prowadzić rozmowę twarzą w twarz. Ten człowiek, który jest po drugiej stronie ekranu, będzie dla Ciebie jedna wielką niewiadomą tak długo, aż nie spotkasz się z nim na żywo i nie prześwietlisz go wzrokiem.
Napływ nowych twarzy i pokus
Portale randkowe nie nadają się do utrzymywania stałego kontaktu tylko z jedną osobą. Z każdej strony cały czas zalewają nas wiadomości do innych osób, które są nami zainteresowane. Większość z nich nie ma opcji zaznaczenia, czy jest się obecnie w związku albo pisze tylko z jedną osobą z nadzieją na rozwinięcie relacji. Inni użytkownicy twoją aktywność odbierają jako zachętę do nawiązania kontaktu. A w takich warunkach ciężko jest dotrzymać cyfrowej wierności. Niewinny flirt z bardzo atrakcyjnym mężczyzną szybko może stać się dla nas priorytetem i porzucimy dobrze zapowiadającą się znajomość.
Brak kontaktu wzrokowego z daną osobą
Tak naprawdę wymienienie wiadomości niczego za sobą nie niesie. Nie możesz dotknąć tej drugiej osoby, pocałować jej czy nawet jej zobaczyć. Bez takiego kontaktu bardzo trudno jest nawiązać coś trwałego i mocnego. Dopóki nie zetkniesz się z tą osobą na żywo, twój organizm nie będzie w stanie określić, czy jest to partner dla Ciebie. Jego zapach, sylwetka i mimika są kluczowe w decydowaniu, czy bylibyśmy w stanie wytrzymać z nim dłużej, niż kilka dni. A im mocniej angażujemy się w relację przez wiadomości, tym trudniej jest nam się potem zmusić do zakończenia jej, jeśli coś jednak nie będzie się nam podobało.
Istnieje moment, w którym serce zaczyna bić szybciej, myśli koncentrują się wokół jednej osoby, a rzeczywistość nabiera intensywniejszych barw. Zakochanie – to słowo, które budzi w ludziach emocje tak silne, że trudno je racjonalnie opisać. Wydaje się, że to uczucie, które potrafi zawładnąć nami całkowicie, wyrwać z codziennej rutyny i sprawić, że świat staje się miejscem pełnym obietnic. Jednak po pewnym czasie euforia mija, namiętność ustępuje miejsca spokoju, a miejsce impulsu zajmuje stabilność. Wtedy wkracza coś, co nazywamy przywiązaniem. I to właśnie w tym momencie wiele osób zaczyna się gubić – czy to wciąż miłość, czy już tylko przyzwyczajenie?
Psychologia od dawna stara się rozróżnić te dwa stany – zakochanie i przywiązanie – bo choć na pierwszy rzut oka wyglądają podobnie, mają zupełnie inne mechanizmy, funkcje i skutki. Zakochanie jest jak ogień – intensywne, krótkotrwałe, pełne pasji. Przywiązanie przypomina raczej żar pod popiołem – ciche, stabilne, długotrwałe. Oba uczucia są potrzebne, ale każde z nich prowadzi inną ścieżką.
Zakochanie jest w dużej mierze biologiczne. W mózgu osoby zakochanej aktywują się obszary odpowiedzialne za nagrodę, przyjemność i uzależnienie. Uwalniane są neuroprzekaźniki, takie jak dopamina, serotonina czy noradrenalina, które sprawiają, że czujemy euforię, ekscytację, obsesję myśli o drugiej osobie. Zakochanie przypomina zatem uzależnienie – nieprzypadkowo niektórzy badacze porównują je do działania kokainy. W tym stanie ludzie widzą ukochaną osobę przez pryzmat ideału, ignorując jej wady i racjonalne przesłanki.
W tym okresie często tracimy dystans. Każdy uśmiech ukochanej osoby wydaje się czymś magicznym, każdy gest nabiera znaczenia. To faza, w której myślimy bardziej sercem niż rozumem, w której dominują emocje, instynkt i pożądanie. Zakochanie ma w sobie coś z szaleństwa – nie bez powodu literatura i sztuka od wieków przedstawiają zakochanych jako postacie rozdarte między euforią a cierpieniem.
Ale zakochanie nie może trwać wiecznie. Mózg nie jest w stanie utrzymać tak intensywnego stanu emocjonalnego przez długi czas. Z biologicznego punktu widzenia to naturalny mechanizm – po okresie euforii, który trwa średnio od kilku miesięcy do dwóch lat, układ nerwowy zaczyna się stabilizować. Wtedy do głosu dochodzi inny rodzaj więzi – przywiązanie.
Przywiązanie to już nie fala emocji, lecz ocean spokoju. To uczucie, które rozwija się z czasem, gdy poznajemy drugą osobę w codzienności – jej przyzwyczajenia, reakcje, słabości. Nie ma już miejsca na idealizację, ale pojawia się coś głębszego: zrozumienie i akceptacja. Przywiązanie to uczucie, które daje poczucie bezpieczeństwa. To dzięki niemu chcemy być obok drugiej osoby nie dlatego, że daje nam emocjonalny dreszcz, ale dlatego, że czujemy się przy niej spokojni, zrozumiani i potrzebni.
W przywiązaniu nie chodzi o ciągłą ekscytację, ale o trwałość. To ono sprawia, że pary pozostają razem mimo trudności, że potrafią przetrwać kryzysy i codzienność. Niektórzy mylą je z rutyną, ale to błąd. Przywiązanie nie oznacza braku emocji – to raczej ich dojrzała forma. W miejscu, gdzie kiedyś była euforia, pojawia się zaufanie, lojalność i ciepło.
Psychologowie zauważają, że zakochanie i przywiązanie nie są przeciwieństwami – jedno może prowadzić do drugiego. Zakochanie często jest początkiem, zapalnikiem, impulsem, który łączy ludzi. Ale to przywiązanie decyduje o tym, czy związek przetrwa. Bez niego uczucie gaśnie tak szybko, jak się pojawiło.
Problem polega na tym, że współczesna kultura często gloryfikuje zakochanie, a nie przywiązanie. Filmy, piosenki i powieści skupiają się na emocjach pierwszych miesięcy – na pożądaniu, fascynacji, namiętności. Rzadko pokazują to, co dzieje się później – cichą, codzienną miłość, która nie potrzebuje fajerwerków, by być prawdziwa. A przecież to właśnie ta druga forma uczucia jest fundamentem długotrwałych relacji.
Przywiązanie wymaga wysiłku. Nie jest czymś, co dzieje się samo. Potrzebuje czasu, zaufania i wzajemnego zaangażowania. Nie da się go osiągnąć, jeśli relacja opiera się wyłącznie na emocjach i fizyczności. W miarę jak zakochanie przemija, ludzie stają przed wyborem: albo zaczną budować coś głębszego, albo odejdą, szukając znowu tego pierwszego dreszczu. I tu pojawia się największy problem współczesnych związków – mylenie zakochania z miłością.
Wielu ludzi sądzi, że skoro nie czują już tej samej ekscytacji co na początku, to znaczy, że uczucie wygasło. Tymczasem w rzeczywistości może to być naturalny etap przejścia w coś trwalszego. Przywiązanie to nie koniec miłości – to jej dojrzała forma. Ale by ją zrozumieć, trzeba dojrzeć emocjonalnie.
Gdy euforia zakochania powoli ustępuje, a rzeczywistość zaczyna przypominać rytm codziennych obowiązków, wiele osób doświadcza rozczarowania. To moment, w którym zderzamy się z prawdziwą osobą, a nie z jej wyidealizowanym obrazem. Zaczynamy dostrzegać wady, różnice, niedoskonałości. Właśnie wtedy rodzi się pytanie: czy to nadal miłość, czy tylko przywiązanie?
To, co czujemy w tym okresie, nie jest ani jednym, ani drugim w czystej postaci. To proces transformacji. Zakochanie, oparte na biologicznych impulsach, musi ustąpić miejsca więzi budowanej na świadomości, zaufaniu i wspólnych doświadczeniach. Miłość nie znika – zmienia tylko swój kształt. Z namiętnego ognia staje się żarem, który daje ciepło, ale nie parzy.
Z neurobiologicznego punktu widzenia, w fazie przywiązania aktywne są inne substancje chemiczne niż w okresie zakochania. Zamiast dopaminy, która odpowiada za euforię, pojawia się oksytocyna i wazopresyna – hormony odpowiedzialne za poczucie bliskości, bezpieczeństwa i więzi. To dzięki nim czujemy, że „znamy” drugą osobę i że możemy jej ufać. Zakochanie to ekscytacja nowością, przywiązanie – komfort znajomości.
Jednak przywiązanie ma też swoją ciemniejszą stronę. Czasem może przerodzić się w zależność emocjonalną, w lęk przed utratą, w potrzebę kontroli. Wtedy nie jest już zdrowym fundamentem miłości, ale więzieniem, w którym obie strony czują się uwięzione. Prawdziwe przywiązanie nie opiera się na strachu, lecz na wolności – na wyborze bycia z drugą osobą, mimo że można by odejść.
W miłości dojrzałej przywiązanie nie zabija pasji, ale ją stabilizuje. Nie chodzi o to, by emocje zgasły, lecz by nie były już destrukcyjną siłą. W zdrowym związku zakochanie i przywiązanie współistnieją – pierwsze daje ogień, drugie daje tlen. Bez jednego płomień gaśnie, bez drugiego spala się zbyt szybko.
Często mówi się, że zakochanie jest ślepe, a miłość widzi wszystko. I coś w tym jest. Kiedy się zakochujemy, patrzymy przez pryzmat emocji, widząc tylko to, co chcemy zobaczyć. Ale gdy przywiązanie się rozwija, zaczynamy widzieć całą osobę – z jej zaletami i wadami. To dopiero wtedy możemy naprawdę wybrać, czy chcemy z nią być. Bo miłość to nie impuls, lecz decyzja.
Zakochanie mówi: „nie mogę bez ciebie żyć”, przywiązanie mówi: „chcę z tobą żyć”. Pierwsze jest potrzebą, drugie – wyborem. W pierwszym dominuje pragnienie posiadania, w drugim – pragnienie współistnienia. I choć jedno może być początkiem drugiego, tylko przywiązanie tworzy przestrzeń, w której miłość może rosnąć.
Zrozumienie różnicy między tymi dwoma uczuciami ma ogromne znaczenie w budowaniu relacji. Wiele rozstań, zdrad czy frustracji wynika właśnie z tego, że ludzie nie potrafią zaakceptować przejścia z fazy zakochania do fazy przywiązania. Gdy emocje cichną, wydaje im się, że coś się skończyło, tymczasem dopiero wtedy zaczyna się prawdziwa bliskość.
Niektórzy całe życie gonią za stanem zakochania, uzależniają się od emocjonalnych uniesień, skaczą z relacji w relację, szukając kolejnej dawki dopaminy. Ale każda taka historia kończy się podobnie – chwilową euforią i pustką. Przywiązanie wymaga odwagi, bo oznacza konfrontację z rzeczywistością, z własnymi lękami, z niedoskonałościami drugiego człowieka. Ale właśnie tam, w tej codzienności, kryje się prawdziwa miłość.
Miłość to nie tylko motyle w brzuchu. To także wspólne milczenie po kłótni, wspólne śniadania, troska w chorobie, zaufanie, które przetrwa próbę czasu. To zdolność do pozostania nawet wtedy, gdy emocje nie są już tak gwałtowne jak kiedyś. Bo w miłości nie chodzi o to, by zawsze czuć to samo – chodzi o to, by chcieć być razem mimo zmian.
Zakochanie i przywiązanie to dwie drogi prowadzące do tego samego celu – zrozumienia, czym naprawdę jest bliskość. Jedno rozpala serce, drugie daje mu spokój. I choć często je mylimy, to właśnie dzięki temu uczymy się, czym jest prawdziwa dojrzałość emocjonalna. Bo tylko ten, kto potrafi przejść przez ogień zakochania i znaleźć w nim spokój przywiązania, wie, co znaczy naprawdę kochać.