Toksyczny związek jest obecnie lekko nadużywanym terminem, przez co to wyrażenie zupełnie straciło na znaczeniu. Coraz więcej kobiet o nim fantazjuje, a osoby, które naprawdę są w nim uwięzione, nie mogą liczyć na zrozumienie ani wsparcie. Czy toksyczne związki należy w takim razie ratować, starać się zrozumieć i naprawić naszego partnera, czy może wręcz przeciwnie, ratować się przed wyniszczającą relacją?
Brak wsparcia i oczekiwanie zrozumienia
W naszym społeczeństwie od ofiar oczekuje się wyraźnych śladów przemocy, najlepiej na twarzy lub na rękach. Dzieje się tak dlatego, że lepiej wierzyć nam w to, że nic się nie stało, bo nie wymaga to od nas żadnego wysiłku. Dlatego osoby doświadczające przemocy psychicznej, finansowej lub mikroagresji w swoim związku są do dziś bagatelizowane, a często wymaga się od nich nawet, aby były bardziej wyrozumiałe dla swoich partnerów czy partnerek, bo może mieli gorszy dzień w pracy albo to ofiara ich sprowokowała. W ten sposób utrzymuje się przekonanie, że gdy związek jest toksyczny, powinniśmy go za wszelką cenę ratować.
Ja go zmienię!
Nie pomagają w wyrwaniu się z tego przekonania liczne produkcje, filmowe i książkowe, które cały temat toksycznego związku spłycają i przedstawiają go w romantycznym świetle, gdzie ostatecznie toksyczny partner zmienia się z miłości z porządnego faceta. Problem jest w tym, że w życiu rzadko to tak wygląda. Bardzo powszechne jest za to, że osoba, która wchodzi w związek z nastawieniem, że ona sprawi, że on się zmieni, ostatecznie staje się ofiarą i cieniem samej siebie, bo związek ją zwyczajnie wyniszcza. A ona, zamiast to przyznać, brnie w związek dalej.
Każda toksyczna relacja Ci szkodzi
Kiedy czujesz, że wpadłaś w toksyczny związek, nie czekaj, aż twoje przypuszczenia potwierdzą się w stu procentach. Im dłużej w nim tkwisz, tym gorzej na tym wychodzisz i tym mocniej przywiązujesz się do destrukcyjnego partnera. Toksyczne związki są oparte na mechanizmie przyciągania. Partner może wmawiać Ci, że nie dasz sobie bez niego rady lub że nikt inny Cię nie zechce i nawet jeśli sama w to nie wierzysz, twoja podświadomość zaczyna chłonąć te komunikaty. W kluczowym momencie może się więc okazać, że nie masz siły, aby wydostać się z niszczącej Cię relacji, a twój partner na pewno to wykorzysta.
Nie chodzi o znajomych, którzy dziś są, a znikają, kiedy ich najbardziej potrzeba. Nie chodzi o towarzystwo do rozmów o niczym. Chodzi o ludzi, którym można zaufać, z którymi będzie można dzielić się troskami i radościami. O takich, z którymi można porozmawiać o rzeczach ważnych. Takich, na których zawsze można liczyć. Chodzi o to, by mieć prawdziwych przyjaciół.
Co zmienić u siebie, by znaleźć przyjaźń
Chcąc mieć przyjaciół, trzeba stać się kimś, kto łatwo będzie mógł ich znaleźć. Konieczna jest praca nad sobą, by być kimś bardziej pogodnym, pozytywnie nastawionym, uśmiechniętym. Ludzie mają więcej odwagi na kontakt z kimś takim niż z osobą, która sprawia wrażenie niechętnej do rozmowy. Ważne cechy to życzliwość i szacunek. Jednak nie tylko wobec innych, ale także wobec siebie.
Element pracy nad sobą będzie też dotyczył poszukania sobie jakiegoś hobby. Mieć pasję i rozwijać ją to jedna z najlepszych recept na to, jak znaleźć przyjaciół, jaką kiedykolwiek wynaleziono. W naturalny sposób poznaje się wtedy ludzi i to takich, którzy interesują się tym samym. Jest o czym rozmawiać, a rozmowa o hobby daje dobrą okazję do poznawania drugiego człowieka, czyli tego, jaki on jest.
Jak działać, a czego unikać w poszukiwaniu przyjaźni
Przyjaciół nie należy szukać nerwowo. Nie chodzi o to, by czuć presję, że trzeba ich mieć. Raczej ważne jest, by pozwolić sobie znaleźć przyjaźń. Warto w tym celu bywać gdzieś, ale też w realnym świecie, a nie tylko w wirtualnym. Dobre miejsca to te, gdzie stale gromadzą się te same osoby. Łatwo nawiązać wartościowe relacje, jeśli chodzi się na zajęcia do sali fitness albo tam, gdzie organizowane są warsztaty plastyczne czy inne ciekawe kursy. Warto jednak bywać i w innych miejscach np. chodzić do kawiarni, biblioteki, muzeum.
Bardzo ważne jest otwarcie się na drugiego człowieka. Warto zauważać ludzi, którzy są wokół, zainteresować się nimi. Konieczny jest też brak uprzedzeń. Mając je, można przegapić szansę na przyjaźń, bo od razu się kogoś wykluczy z grona potencjalnych przyjaciół. Warto doceniać takie cechy u drugiego człowieka, jak empatia, szlachetność, uprzejmość, rozumność. Z takimi osobami można nawiązywać relacje, które będą wartościowe. Warto zwracać uwagę, jak taka osoba traktuje innych.
Na początku warto pozwolić relacji spokojnie się rozwijać. Trzeba mieć czas, by kogoś poznać. Trzeba trochę luzu, by mogła się nawiązać nić sympatii. Nie można zbytnio narzucać się ze swoją chęcią przyjaźni, bo inna osoba może poczuć się osaczona. I to uniemożliwiłoby poznanie jej. A, jak znaleźć przyjaciół, to już takich, którzy prawdziwie będą godni tego miana. Luźne znajomości też są ważne, jednak trzeba je rozróżniać od przyjaźni.
Znaleźć przyjaźń – prosta sprawa
Nie należy przejmować się zbytnio własnymi słabościami. Inni zwracają na nie mniejszą uwagę niż osoba, której dotyczą. Nie jest przeszkodzą nieśmiałość, nie trzeba być przebojowym ani duszą towarzystwa. Niezbędna jest pewna praca nad sobą w niektórych aspektach. Jednak taka czy inna osobowość albo temperament to nie przeszkoda w nawiązywaniu wartościowych relacji.
Tak naprawdę poszukiwania ma się bardzo ułatwione, ponieważ jest mnóstwo osób, które też chcą znaleźć przyjaciół. Łatwiej się wtedy żyje, ma się lepsze samopoczucie, można przyjemniej spędzać czas. Ma się świadomość, że jest ktoś, u kogo zawsze można liczyć na zrozumienie. Jest ktoś, z kim można dzielić się tym, co znajdzie się cennego i od kogo można czerpać pozytywne inspiracje. Warto się rozejrzeć, wokół jest wielu ludzi, którzy są otwarci na nowe znajomości.
Dlaczego coraz trudniej nam się zakochać? Miłość w epoce niekończących się wyborów to pytanie, które wisi w powietrzu, nierozerwalnie związane z dźwiękiem przychodzących powiadomień i migotliwym światłem ekranów naszych smartfonów. Współczesne poszukiwania miłosne przypominają nieskończoną galerię handlową, gdzie każda półka uginająca się od towaru obiecuje spełnienie, a jednocześnie podszeptuje, że za rogiem czeka coś lepszego, nowszego, bardziej ekscytującego. Paradoksalnie, ta obfitość – dostępna za pomocą kilku dotknięć na aplikacji randkowej – nie prowadzi do większej satysfakcji, ale do stanu chronicznej niepewności i emocjonalnego paraliżu. Gdy potencjalnie każda osoba na świecie może stać się naszym partnerem, wybór jednej z nich przestaje być aktem wolnego serca, a staje się niemal strategicznym problemem do rozwiązania, obarczonym ogromnym kosztem utraconych korzyści. Zakochanie się, ten stan beztroskiego oddania i zawieszenia krytycyzmu, staje się aktem ryzyka w świecie, który oferuje nam pozorne bezpieczeństwo niekończących się opcji. Zamiast zanurzyć się w uczuciu, stoimy nad brzegiem z nogą gotową do odwrotu, bo przecież w każdej chwili możemy wrócić do przeglądania, do swipowania, do tego poczucia kontroli, które daje nam iluzję władzy nad naszym romantycznym przeznaczeniem.
Psychologowie nazywają to zjawisko „paradoksem wyboru”. Im więcej mamy opcji, tym trudniej jest nam podjąć satysfakcjonującą decyzję i tym większe prawdopodobieństwo, że będziemy żałować naszego wyboru, koncentrując się na wadach wybranej opcji i zaletach tych, które odrzuciliśmy. W kontekście miłosnym ten mechanizm jest szczególnie wyniszczający. Gdy podczas randki z sympatyczną osobą, w głębi umysłu wiemy, że w naszym telefonie czeka setka innych profili, nasza uwaga naturalnie się rozprasza. Zamiast być w pełni obecnym, zadajemy sobie podświadomie pytanie: „Czy to jest najlepsza możliwa osoba dla mnie? Czy może następna będzie miała lepsze poczucie humoru, bardziej zbliżone poglądy, atrakcyjniejszy zawód?”. To ciągłe porównywanie prowadzi do stanu, w którym żaden wybór nie wydaje się wystarczająco dobry. Idealny partner przestaje istnieć jako rzeczywista, flawed i ludzka istota, a staje się abstrakcyjną, niemożliwą do osiągnięcia koncepcją, zlepkiem najlepszych cech wszystkich osób, które widzieliśmy na portalu randkowym. W ten sposób, zamiast budować relację z prawdziwym człowiekiem, wchodzimy w związek z jego potencjałem, z tym, kim mógłby się stać, a gdy okazuje się, że jest tylko sobą – z jego wadami, kompleksami i niedoskonałościami – czujemy rozczarowanie i sięgamy po telefon, by rozpocząć poszukiwania od nowa.
Kolejnym fundamentalnym problemem jest komodyfikacja uczuć, czyli ich przekształcenie w towar. Algorytmy, które stoją za większością platform randkowych, uczą nas traktować ludzi jak produkty do oceny. Szybki ruch palcem w prawo lub w lewo, oparty na kilku zdjęciach i krótkim opisie, sprowadza skomplikowaną ludzką istotę do zestawu atrybutów. Jesteśmy zachęcani do tworzenia mentalnych list zakupów: musi być wysoki, niepalący, z wyższym wykształceniem, musi lubić podróże i zwierzęta. Chociaż pewne preferencje są naturalne, to ten proces „skanowania” i natychmiastowej dyskwalifikacji zabija magię przypadkowości, nieoczekiwanego połączenia, które często rodzi się pomimo różnic. Prawdziwa chemia i głębsza więź często wymykają się tym powierzchownym kategoriom. Człowiek, który na papierze wydaje się idealny, może nie wzbudzić w nas iskry, podczas gdy ktoś, kto nie spełnia naszych „wymagań”, może okazać się bratnią duszą. Niestety, architektura serwisów randkowych nie sprzyja takim odkryciom. Promuje szybkość, powierzchowność i ciągłą optymalizację, zamiast zachęcać do powolnego, uważnego poznawania drugiego człowieka. W świecie, gdzie ludzie są produktami, zakochanie się – czyli bezwarunkowe, irracjonalne oddanie – staje się aktem ekonomicznie nieracjonalnym.
Poza psychologicznym paradoksem wyboru i komodyfikacją relacji, na trudność z zakochaniem się wpływają głębsze, kulturowe przemiany oraz zmiana w naszym podejściu do intymności i podatności na zranienie. Współczesny człowiek jest wychowywany w kulcie samowystarczalności, produktywności i optymalizacji każdego aspektu życia. Jesteśmy naszymi własnymi markami, a nasze życie jest projektem, który ma być stale ulepszany. W takim kontekście miłość romantyczna, ze swoją nieprzewidywalnością, chaosem i wymogiem całkowitej otwartości, staje się przestrzenią ogromnego ryzyka. Wymaga bowiem porzucenia kontroli, przyznania się do potrzebowania kogoś i zaakceptowania faktu, że nasze szczęście jest uzależnione od kogoś innego – co stoi w sprzeczności z etosem współczesnego, niezależnego indywidualisty.
Zakochanie się to akt podatności na zranienie (vulnerability). To pozwolenie, by ktoś nas zobaczył – naprawdę zobaczył – z naszymi słabościami, niepewnościami i lękami. W świecie, gdzie w mediach społecznościowych prezentujemy wyłącznie wypolerowane, idealne wersje siebie, ta perspektywa jest przerażająca. Obawiamy się, że jeśli pokażemy nasze prawdziwe „ja”, zostaniemy odrzuceni. Platformy do nawiązywania kontaktów, z ich naciskiem na atrakcyjne zdjęcia i chwytliwe opisy, tylko pogłębiają tę presję. Tworzymy więc personę – wersję siebie przystosowaną do rynku matrymonialnego – i wchodzimy w interakcje z personami innych ludzi. Prawdziwe zakochanie nie może zaistnieć między personami; wymaga spotkania prawdziwych, autentycznych istot. A ponieważ tak bardzo boimy się odrzucenia tej prawdziwej istoty, wolimy pozostać w bezpiecznym, choć pustym, świecie powierzchownych interakcji i nieskończonego wyboru. To tak, jakbyśmy stali przed drzwiami do pokoju pełnego możliwości prawdziwej bliskości, ale woleli bez końca przeglądać katalog w poczekalni, bo wejście do środka wiąże się z ryzykiem, że możemy zostać wyproszeni.
Kultura natychmiastowości również odgrywa tu ogromną rolę. Przyzwyczailiśmy się, że wszystko możemy dostać od razu: jedzenie, rozrywkę, informacje. Jeśli coś nie działa lub nie daje natychmiastowej satysfakcji, wymieniamy to na nowe. To nastawienie przenosimy na relacje. Gdy pojawiają się pierwsze trudności, konflikty czy po prostu nuda – naturalne fazy każdego długotrwałego związku – naszą pierwszą reakcją nie jest już praca nad problemem, lecz myśl: „Czy to już koniec? Może lepsza partia czeka na mnie w aplikacji?”. Brakuje nam cierpliwości i wytrwałości, by przebrnąć przez te trudniejsze momenty, które są nieodłączną częścią procesu budowania głębokiej, dojrzałej miłości. Zakochanie to często iskra, która zapala ogień, ale aby ten ogień płonął, trzeba go stale dokładać, a czasem walczyć z podmuchami wiatru, które grożą jego zgaszeniem. W epoce niekończących się wyborów, zamiast walczyć o nasz ogień, często po prostu idziemy szukać następnej iskry, która znów da nam tę początkową, intensywną, ale ulotną euforię.
Wreszcie, współczesny model randkowania online prowadzi do emocjonalnego wypalenia. Stałe bycie „w grze”, ocenianie i bycie ocenianym, inwestowanie energii w rozmowy, które nagle urywają się bez słowa wyjaśnienia (zjawisko ghostingu) – to wszystko jest niezwykle obciążające dla psychiki. Powoduje, że zamiast nadziei i ekscytacji, randkowanie zaczyna wywoływać lęk, cynizm i pragnienie wycofania się. Stajemy się emocjonalnie ostrożni, budujemy mury, aby chronić się przed kolejnym potencjalnym zranieniem. A mury są przeciwieństwem otwartości niezbędnej do zakochania. Gdy nasze serce jest zmęczone i obwarowane, każdą nowo poznaną osobę traktujemy nie jako potencjalnego ukochanego, ale jako potencjalne źródło bólu, które należy wcześniej zneutralizować poprzez dystans, nadmierną analizę lub przedwczesną dyskwalifikację. W ten sposób, chcąc ochronić się przed cierpieniem, odcinamy się również od możliwości doświadczenia głębokiej radości i spełnienia, jakie daje prawdziwa, odwzajemniona miłość.
Czy w takim razie jesteśmy skazani na wieczne wędrowanie po emocjonalnym hipermarkecie, nigdy nie będąc w stanie dokonać satysfakcjonującego wyboru? Czy zakochanie się stało się reliktem przeszłości? Nie, ale wymaga od nas świadomego wysiłku i zmiany podejścia. Wyjście z tej pułapki nie polega na odrzuceniu technologii, ale na nauczeniu się, jak korzystać z niej w sposób, który służy nam, a nie zniewala. Chodzi o przekształcenie narzędzia, które promuje konsumpcję, w narzędzie, które może ułatwić autentyczne spotkanie.
Pierwszym krokiem jest wprowadzenie intencjonalności i ograniczenia. Zamiast bezmyślnie przewijać setki profili, warto postawić sobie granice. Może to oznaczać wyznaczenie konkretnego, ograniczonego czasu na przeglądanie aplikacji dziennie. Albo postanowienie, że w danym momencie prowadzi się rozmowę tylko z jedną, maksymalnie dwiema osobami, i dopiero gdy one nie zaowocują spotkaniem, przechodzi się do kolejnych. To pozwala skupić uwagę i energię na rzeczywistym poznawaniu konkretnych ludzi, zamiast rozpraszać ją na dziesiątki potencjalnych, hipotetycznych scenariuszy. Warto też zmienić cel z „znalezienia najlepszej możliwej osoby” na „poznanie ciekawego człowieka i zobaczenia, czy pojawi się między nami więź”. To drugie podejście jest o wiele mniej presyjne i pozostawia przestrzeń na naturalny rozwój wydarzeń, włączając w to magię niespodzianki i przypadku.
Kluczowe jest również przyspieszenie przejścia z komunikacji online do spotkań w świecie rzeczywistym. Tekstowe rozmowy, choć wygodne, tworzą iluzję znajomości. Prawdziwa chemia, język ciała, ton głosu, ta niewytłumaczalna „iskra” – tego wszystkiego nie da się w pełni uchwycić przez ekran. Im dłużej zwlekamy z prawdziwym spotkaniem, tym bardziej budujemy w głowie wyidealizowany obraz drugiej osoby, który w zderzeniu z rzeczywistością może boleśnie pęknąć. Dlatego warto po kilku udanych rozmowach odważyć się i zaproponować krótkie, niskoprężne spotkanie na kawę. To weryfikuje, czy ta więź, która nawiązała się online, ma szansę przetrwać poza cyfrowym światem. To właśnie w tych bezpośrednich, ludzkich interakcjach, z ich niezręcznościami, spontanicznym śmiechem i prawdziwymi emocjami, najczęściej rodzi się prawdziwe zakochanie.
Wreszcie, najważniejsza praca odbywa się w nas samych. Musimy na nowo nauczyć się wartości niedoskonałości, powolności i ryzyka. Zamiast szukać osoby, która „dopełni” nasze życie, warto najpierw skupić się na budowaniu życia, które jest satysfakcjonujące samo w sobie. Gdy przestaniemy patrzeć na partnera jako na produkt mający zaspokoić nasze wszystkie potrzeby, a zaczniemy widzieć go jako towarzysza podróży, z którym chcemy dzielić już i tak bogate życie, presja wyboru maleje. Akceptacja, że każdy związek wiąże się z kompromisami i że nie ma ludzi idealnych, uwalnia nas od tyranii poszukiwania tej jedynej, doskonałej opcji. Prawdziwa miłość nie polega na znalezieniu idealnej osoby, ale na tym, by niedoskonały sposób kochania drugiego człowieka stał się dla nas idealny.
Era niekończących się wyborów rzuciła nam wyzwanie, ale nie unieważniła ludzkiej potrzeby głębokiej, romantycznej więzi. Wymaga od nas jedynie większej samoświadomości, odwagi, by być podatnym na zranienie, i mądrości, by czasem odłożyć telefon, by móc w pełni spojrzeć w oczy osobie naprzeciwko. Prawdziwe zakochanie wciąż jest możliwe, ale jego warunkiem jest gotowość do zamknięcia katalogu i otwarcia serca na prawdziwe, nieprzewidywalne i piękne spotkanie z drugim człowiekiem.