Nie jest tajemnicą, że święto obchodzone 8 marca wzbudza czasami kontrowersje. Niektórym wydaje się ono zupełnie bez znaczenia. Inni postrzegają je jako przyjemną okazję do choćby symbolicznego świętowania. Są również i tacy, dla których Dzień Kobiet to coś znacznie więcej niż wręczanie kwiatów czy czekoladek.
Historia święta kobiet
Tradycja obchodzenia Dnia Kobiet liczy sobie nie setki, a tysiące lat. Kobiecość i związaną z nią płodność czczono bowiem wraz z początkiem wiosny już w starożytności. W czasach nowożytnych natomiast przypomniano sobie o nim kilka lat przed wybuchem I wojny światowej. Na początku ubiegłego stulecia kobiety zaczęły bowiem domagać się lepszego traktowania. Nie śniły im się wówczas prezenty na Dzień Kobiet i celebrowanie kobiecości na wzór starożytnych tradycji. Marzyły im się natomiast lepsze warunki pracy, a przede wszystkim uznanie ich za w pełni wartościowe istoty ludzkie. Jeszcze sto lat temu prawo wyborcze kobiet bynajmniej nie było czymś oczywistym. Tak jak możliwość nauki i stanowienia o własnym losie.
Kobiety mają głos
Do dzisiaj wiele kobiet zarabia gorzej od mężczyzn mimo tego, że wykonują podobną, a czasami i bardziej wymagającą pracę. Dlatego właśnie o Dniu Kobiet warto pamiętać. To dobra okazja, by mężczyźni docenili trochę bardziej swoje partnerki i inne znane im kobiety. Przedstawicieli płci pięknej w tym szczególnym dniu powinny natomiast przywoływać w pamięci swoje babki i prababki. Kobiety, które musiały walczyć o lepsze traktowanie nie tylko przez mężczyzn, ale także własne kraje. W tym dniu warto jakoś uczcić ich pamięć. Można wybrać się chociażby na jeden z wielu organizowanych w Polsce marszy. Bo szacunek to najlepszy prezent dla kobiety. Niestety wciąż bywa z nim różnie. Dzisiaj kobiety nie muszą walczyć o prawo do głosowania, edukacji czy chociażby samodzielnego wyboru drogi życiowej. Wciąż jednak zarabiają mniej, bywają także traktowane przedmiotowo. Celebrowanie jednego dnia w roku nie wystarczy, by to zmienić. To jednak dobra okazja, aby zwrócić uwagę na problem. I zachęcić kobiety do większej solidarności.
Jedną z cech naczelnych gatunku nazywanym zwykle płcią piękną jest przesadna dbałość o swój wygląd. Wydajemy krocie na modne ubrania, kosmetyki, fryzjera, kuracje odchudzające i zabiegi kosmetyczne, chcemy wyglądać możliwie jak najlepiej i jak najatrakcyjniej. Brak makijażu czy zły dobór ubrań powoduje w nas psychiczny dyskomfort i spadek pewności siebie. Nawet kiedy utrzymuje się ona na mniej więcej stałym poziomie, nieustannie patrzymy w lusterko, przeglądamy się w wystawowych szybach i stale chcemy mieć swój wygląd pod kontrolą. Skąd się to wszystko bierze?
Powody są proste. Podstawowym jest, jak nie trudno się domyślić, płeć przeciwna i chęć spodobania się. Oczywiście tłum kobiet podniesie w tym miejscu hałas, że jak to tak, że one przecież wszystko robią dla siebie i dla własnego komfortu, a facet jest czynnikiem niemalże nieistotnym i możemy się w ten sposób oszukiwać jeszcze wiele lat. Ale przecież nic w tym złego, wręcz przeciwnie, zachowanie to jest całkiem naturalne i znane od prawieków.
Co się tymczasem okazuje? Z badań psychologów wynika, że to wcale nie wygląd zewnętrzny wpływa na postrzeganie kobiet przez mężczyzn, mimo że ci drudzy nie zawsze zdają sobie z tego sprawę. Owszem, do pewnego stopnia tak, ale stanowi to zaledwie 40% oceny, jaką wyrabia sobie o nowo poznanej dziewczynie statystyczny mężczyzna. Sekret jest prosty – kobieta atrakcyjna to kobieta świadoma swojej wartości. Nie mowa tutaj o narcyzmie, ale o zdrowej pewności siebie i niezachwianej sile charakteru, które przyciągają do nas ludzi jak magnes. W takim człowieku, niezależnie od płci, od razu wyrabia się inny sposób poruszania się, mówienia, zachowania w towarzystwie. Często piękne dziewczyny z wielkimi kompleksami mają problem ze znalezieniem partnera, a ich przeciętnej urody koleżanki świetnie sobie w tym temacie radzą. Brzmi znajomo? No właśnie.
Mężczyzn pociąga myśl, że kobieta, którą się interesują, zawsze pozostanie niezależna. Jeśli stawia ich jako priorytet i potrafi dla spotkania z facetem rzucić wszystko, nie jest warta dłuższego zainteresowania i szybko przestaje być interesująca, a uroda przestaje wtedy odgrywać jakąkolwiek rolę. Za to kobieta pewna siebie w zdrowy sposób, o której mężczyzna wie, że bez niego również sobie świetnie poradzi, pięciokrotnie zyskuje w oczach. Przecież my też nie chcemy być z kimś, kto nam się bezwzględnie podporządkuje i kompletnie nie pociągają nas ludzie o słabych, uległych charakterach. A dlaczego mężczyźni w typie Casanovy i tak zwani „bad boys” cieszą się takim powodzeniem u kobiet? Bo są mało osiągalni na coś więcej niż jednorazową przygodę, wolni od tego, żeby im na kimś naprawdę zależało. Absurdem ludzkiej psychiki jest fakt, że pociągają nas właśnie ci, którym na nas nie zależy i tutaj płeć nie ma żadnego znaczenia.
Możemy to w jakimś stopniu wykorzystać. Możemy wykształcić w sobie pewną cechę – dobrą kondycję psychiczną niezależnie od warunków zewnętrznych, której nie jest w stanie przebić żaden nagle pojawiający się w naszym życiu człowiek. Naturalnie szczęśliwe kobiety wysyłają niewerbalny sygnał, że mężczyzna nie jest im potrzebny do tego, by je uszczęśliwiać, ale może stanowić miłe urozmaicenie życia, bez którego jednakże można się obejść. Taki sygnał sprawia, że są o wiele bardziej atrakcyjne niż ich smutne i narzekające choć bardzo piękne koleżanki.
Podsumowując, drogie panie – na nic modne sukienki, szpilki i pełny makijaż, jeśli tylko na tym opiera się nasza samoświadomość i pewność siebie. Owszem, mogą być one przydatnym dodatkiem, ale tylko i wyłącznie dodatkiem. Tak naprawdę wszystko jest kwestią siły osobowości, a kobieta atrakcyjna to kobieta szczęśliwa i świadoma swej wartości.
Znasz to uczucie? Spotykasz kogoś, kto wydaje się mieć wszystko: urok, inteligencję, tajemniczość. Jest jednak jeden problem – jest emocjonalnie nieuchwytny. Jego uwagę trzeba zdobywać, jego przychylność wymaga wysiłku, a jego serce wydaje się twierdzą nie do zdobycia. I paradoksalnie, im bardziej jest niedostępny, tym silniejsza staje się twoja fascynacja. Myślisz o nim non-stop, analizujesz każde słowo, każde spojrzenie. To, co w zdrowym związku byłoby czerwonym światłem, tutaj staje się paliwem dla obsesji. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ludzki umysł, zamiast kierować się ku tym, którzy są gotowi na miłość, tak często brnie w emocjonalne pułapki, w których nagrodą jest cierpienie? Odpowiedź tkwi w głęboko zakorzenionych mechanizmach psychologicznych, które splatają nasze najwcześniejsze doświadczenia z neurochemią mózgu, tworząc niebezpieczną alchemię pragnienia.
Aby zrozumieć ten fenomen, musimy cofnąć się do źródła – do naszej pierwszej relacji, jaką była więź z opiekunem. Jeśli opiekun był niekonsekwentny – raz czuły i dostępny, a raz chłodny lub nieobecny – dziecko uczy się fundamentalnej lekcji: miłość jest nieprzewidywalna. Aby ją zdobyć, trzeba się starać. Ta dynamika tworzy w mózgu ścieżkę neuronalną, która utrwala się jako schemat: „Pragnienie = Wysiłek = Nagroda”. Dla takiego dziecka, a później dorosłego, stabilna, przewidywalna miłość może wydawać się… nudna. Pozbawiona tego intensywnego cyklu napięcia i ulgi, który towarzyszy zdobywaniu czyjejś uwagi. Osoba niedostępna emocjonalnie staje się żywym ucieleśnieniem tego schematu. Jej chłód wywołuje bolesne napięcie (deficyt), a każdy drobny gest życzliwości – przysłowiowy „okruch” – staje się intensywną nagrodą, uwalniającą w mózgu dopaminę, neuroprzekaźnik odpowiedzialny za motywację i poszukiwanie nagrody. To nie jest miłość. To nałóg.
Na poziomie neurobiologii, ten proces przypomina mechanizm hazardu. Gracz przy maszynie nie wie, kiedy wypadnie wygrana. Ta niepewność, ta zmienność harmonogramu nagradzania, jest niezwykle skuteczna w utrzymywaniu zaangażowania. Osoba niedostępna działa na tej samej zasadzie. Jej nieprzewidywalność – czasem ciepły SMS, a potem dni ciszy – utrzymuje nas w stanie ciągłej czujności i nadziei. Mózg, zalany dopaminą za każdym razem, gdy otrzymamy ten „okruch”, uczy się: „Poszukiwanie tej osoby = potencjalna nagroda”. System nagrody jest aktywowany nie przez samą osobę, ale przez akt jej zdobywania. Gdyby ta osoba nagle stała się w pełni dostępna i oddana, magia pryska. Niepewność znika, a wraz z nią ten intensywny, choć wyniszczający, rollercoaster emocji. Nagroda traci na wartości, ponieważ nie wymaga już wysiłku.
Kolejnym potężnym czynnikiem jest projekcja. Osoba niedostępna jest często pustym ekranem, na który rzutujemy nasze najgłębsze fantazje i niespełnione potrzeby. Ponieważ tak mało o niej wiemy (bo się nie otwiera), możemy sobie wyobrazić, że jest idealna – że posiada wszystkie te cechy, których brakuje nam samym lub których pragniemy w partnerze. Ona nie jest sobą. Staje się symbolem – wyidealizowanym wybawcą, który, gdy tylko uda nam się go „zdobyć”, uleczy wszystkie nasze rany i uczyni nas wreszcie kompletnymi. To iluzja, ale niezwykle potężna. Prawdziwy, dostępny człowiek, ze swoimi wadami, słabościami i codziennymi nudami, nie ma szans w konkurencji z tym fantazyjnym, doskonałym bytem.
Nie bez znaczenia jest też kwestia poczucia własnej wartości. Dla osoby, która głęboko w sobie wątpi w swoją wartość, zdobycie kogoś niedostępnego może wydawać się ostatecznym potwierdzeniem, że jest się kimś wyjątkowym. Myślimy: „Skoro udało mi się zdobyć uwagę kogoś, kogo nikt inny nie mógł mieć, to musi to znaczyć, że jestem naprawdę wartościowy”. To zewnętrzna lokacja poczucia własnej wartości. Nasza samoocena staje się zakładnikiem czyjejś kapryśnej uwagi. To niebezpieczna gra, w której im bardziej nas odtrącają, tym bardziej czujemy się mali, i tym silniejsza staje się nasza determinacja, by zdobyć ich uznanie, by udowodnić sobie (i światu), że jednak jesteśmy warci miłości. To błędne koło, w którym odrzucenie nie zniechęca, a tylko napędza pragnienie.
Wreszcie, istnieje czynnik, który można nazwać „urokiem trudności”. W kulturze masowej, od romantycznych ballad po dramaty filmowe, miłość jest często przedstawiana jako walka, jako coś, na co trzeba „zasłużyć”, co trzeba „zdobyć”. Spontaniczna, wzajemna i łatwa relacja jest postrzegana jako mniej romantyczna, mniej „epicka” niż ta pełna przeszkód i cierpienia. Jesteśmy kulturowo warunkowani, by wierzyć, że to, co przychodzi z trudem, musi być więcej warte. Osoba niedostępna idealnie wpasowuje się w ten narracyjny schemat „walki o miłość”, nadając naszemu życiu poczucie dramaturgii i celu, nawet jeśli jest to cel iluzoryczny i destrukcyjny.
Wyjście z tej matni wymaga bolesnej, ale wyzwalającej świadomości. Musimy zadać sobie pytanie: „Czy kocham tę osobę, czy kocham dramat i intensywność, która jej towarzyszy? Czy kocham ją, czy kocham wyzwanie i poczucie triumfu, które odczuwam, gdy uda mi się zdobyć jej odrobinę uwagi?”. Musimy odróżnić miłość od obsesji. Miłość chce dobra drugiej osoby, kwitnie w atmosferze wzajemności i bezpieczeństwa. Obsesja chce posiadać, karmi się niepewnością i cierpieniem.
Kluczem do uwolnienia się jest przeniesienie energii z zewnątrz do wewnątrz. Zamiast szukać potwierdzenia swojej wartości w oczach niedostępnej osoby, musimy zbudować je w sobie. Inwestować w relacje, które są wzajemne i zdrowe, nawet jeśli początkowo wydają się mniej „ekscytujące”. Zrozumieć, że spokój nie jest nudą, a wolnością. A najtrudniejsze: pogodzić się z tym, że prawdziwa miłość nie wymaga walki. Pojawia się tam, gdzie dwa wolne serca spotykają się nie po to, by się dopełniać, ale by dzielić się swoją pełnią. I choć droga do takiej miłości może wymagać konfrontacji z naszymi najgłębszymi ranami i schematami, to prowadzi do celu, który jest wart każdego wysiłku – do relacji, która dodaje nam skrzydeł, zamiast je podcinać.